Indie. Z miłością i śmiechem. Pokaz slajdów z podróży Piotra i Anety Bielskich

Indie od lat przyciągają podróżników z całego świata swym niezwykłym duchowym bogactwem. Ale wiem, że to nie cała prawda o Indiach, bo znaleźć tam też można i przykłady pogoni za pieniądzem dużo bardziej szalonej niż u nas i mniej lub bardziej wyrafinowanych ściem ubranych w duchowe szaty. Można znaleźć tam największy na świecie spokój i największy harmider. Porządek w chaosie i równie fascynujący chaos w porządku, które sprawiają, że posiłkując się polską mantrą „trudno nie wierzyć w nic”.
Po kilku latach podróżowania do Indii doszedłem do tego, że potrafiłbym znaleźć dowody z mojego doświadczenia na to, że Indie są czyste i brudne, przyjazne i jednocześnie niebezpieczne, w niesłychany sposób godząc w sobie niezwykłą spontaniczność otwartego serca z siermiężną biurokratyczną kostycznością. Dlatego już nie formułuję opinii o Indiach, a dzielę się moim doświadczeniem podróżowania po tym kraju od Radżastanu i podnóża Himalajów do Kerali i Kanyakumari na południowym końcu kontynentu, od Bombaju po Kalkutę i Andamany na wschodzie. Sam przez kilka lat zadawałem sobie pytanie: czemu do nich ciągle wracam? Moja nowa książka jest próbą udzielenie na to pytanie odpowiedzi. Napisaną z miłością i śmiechu.

 

Zapraszam do Koszalina, porozmawiajmy o Indiach, podróżowaniu i tym co nas przyciąga i pcha naprzód w nieznane. A ja postaram się umilić czas pięknymi indyjskimi slajdami z naszych podróży i równie pięknymi, bo prawdziwymi czyli napisanymi przez samo życie opowieściami.

Piotr Bielski

 

Na spotkaniu będzie możliwość kupienia książek Piotra z dedykacją w specjalnych premierowych cenach.

 

Piotr Bielski – pionier jogi śmiechu w Polsce, socjolog, podróżnik, autor książek „Joga śmiechu. Droga do radości” (2016) i „Indie z miłością i śmiechem. Przewodnik subiektywny” (2017), organizator autorskich wypraw do Indii, szczęśliwy mąż Anety i tato Rozalki, więcej: joginsmiechu.pl i fb: Jogin Śmiechu

 

Oto fragmenty książki:
„Z lustra spoglądają na mnie Śiwa z Parwati. Przytuleni na tle wschodzącego księżyca. Inne odbicie Śiwy pokazuje odsłoniętą dłoń złożoną w gest „zatrzymaj się” na mojej bawełnianej torbie wiszącej na krześle, na którym akurat rozciąga się kot Ganesz. Drugi kot, Czakra, próbuje złapać muchę, jak ją upoluje lub da sobie z nią spokój znowu pogoni Ganesza. Figurkę Ganeśy z Kalkuty trzymam w szufladzie, został nam ten najmniejszy z najmniejszych, pozostałych 7 braci rozdaliśmy przyjaciołom. Wszystkie ręcznie rzeźbione w dzielnicy rzeźbiarzy bogo-twórców. I tego najmniejszego chciałbym jakoś uplasować w domu, mógłby tradycyjnie stać przy drzwiach, ale tam już nalepiliśmy dziewczynkę z bindi pomiędzy oczami i dłońmi złożonymi w namaste. W sypialni jest już Budda i tantryczna para w pozycji yab yum - kosmicznego zjednoczenia. Z drugiej strony pleciony z ratanu lingam Sziwy z małą świątynią. Przy łóżku leży książka, oczywiście o Indiach, a z niej wystaje zakładka, obrazek, który dostałem w pociągu Bombaj – Hajderabad z podobiznami starego Sai Baby z Shirdi i tego współczesnego z bujną czupryną i napisem „live with God for God & in God”. Puszczam płytę i słyszę dźwięczne „Om Namah Shivaya, Om Namah Shivaya”, sam zaczynam ją nucić. Uważam, że mam duży dystans do Indii....Namaste!”

I to jest moc Indii!
Bombaj
Jakaś 07:00, może 08:00 rano. Czas dla mnie nie ma znaczenia, ale dla tych wokół mnie chyba tak. Czekam na peronie miejskiej kolejki na dworcu Andheri. Mnóstwo ludzi. Mnóstwo mężczyzn. Właściwie to sami mężczyźni. Obowiązkowo wąsaci. W koszulach z długim rękawem i w sztywnych, obcisłych spodniach z gwarancją „dupościsku”. Wiadomo, że o tej porze pociągi jadą tylko do roboty. Zatrzymuje się jeden z nich, taka bombajska SKM-ka. Faceci skaczą na bij, zabij do środka, przepychają się łokciami. Walka o przetrwanie. Prawo dżungli. Tak, jakby od tego, czy będziesz w tej kolejce, czy tej za 5 minut, zależało nie tylko to ich życie, ale i kolejne wcielenia. Nazwij to, jak chcesz, ale Indie to nie tylko święci i aśramy. Takiej żywotności i totalnego ukierunkowania na cel jeszcze nie widziałem nawet w mieście Meksyk. Odpuszczam. Ja nie mam tu żadnej konkretnej roboty do wykonania. W tym mieście, a może i na tym świecie, choć z tym jeszcze poczekajmy. Po prostu jestem, czekam, obserwuję. Kolejny pociąg, nadciągają kolejne posiłki, nie wszyscy dostają się do środka. Ci, co się nie dostali, wiszą na zewnątrz trzymając się prętów. A przecież znam już trasę. Potem pociąg wjedzie w tunel i stanie się metrem, a oni w tych ciemnych korytarzach, w totalnej niejasności, całkowitej bezświetlności będą jakoś zwisać i ufać, że jadą do właściwego celu. Pewnie robią to codziennie, wszak dzisiaj wtorek, a może czwartek, nie jakiś tam specjalny dzień typu niepodległość, mecz Indie-Pakistan w krykieta czy darmowa moksza dla wszystkich.
Za trzecim podejściem mówię sobie: „Kurwa mać, to się nigdy nie skończy. Jak chcesz wejść do środka, stań się taki jak oni, płyń ze strumieniem, go with the flow!” I skaczę jak z bungee, za Ojczyznę, za Bogurodzicę, za Doświadczanie, za Mother India, „Om Namah Shivaya”, ląduję w środku przyciskany z każdej strony. Dostało mi się łokciem w ucho, ale nawet gość mnie przeprosił i nazwał my friend, zupełnie bez komercyjnych podtekstów, wcale nie zatrzymując się w biegu. Pociąg rusza, szok, jestem w środku, absolutnie ugniatany, dociskany, mielony, przekabacany w tę i tamtą, na Młociny i Kabaty. Nagle słyszę dźwięk. Nie wierzę. Niemożliwe! „Om Namah Shivaya, Om Namah Shivaaa-ya!” Skąd to dobiega? To jakiś sen! Zaraz jakaś dłoń podaje mi pomiędzy kolejnymi mimowolnymi kuksańcami ryż. Prasad, tutaj normalnie jadą jacyś pielgrzymi! Tacy ubrani pewnie na fioletowo, jakich wczoraj widziałem przed tą dużą, arcyważną świątynią Ganeśa. Przyszli ze swojej wioski ze skrzynką ze swoimi bogami, grali na bębnach. Potem poszedłem z nimi na plażę, a bogów nakarmionych kokosami, „nawibrowanych” bębnami, namaszczonych olejem sandałowym, opłukanych w mleku podpalono świętym ogniem Agni i puszczono wolnych na morze. Tak jestem ciekaw, by poznać tych pielgrzymów. Aż dojeżdżamy do ostatniej stacji. Centrum bombajskiego City. Wszyscy nagle wychodzą i znika cały kolor. Mężczyźni w marynarkach zdejmują obrazki z Kryszną i Śiwą, które wisiały na szybie. Pochowali już bębny, idą zwyczajnie do roboty w absolutnie „ordynarnych office'ach”. Jakiś dziadek, który przeżył i tę wojnę, mówi mi, widząc, że jestem krok od oświecenia, że ludzie nie mają czasu, by zajrzeć rano do świątyni, więc po drodze do pracy starają się pomodlić. W sumie, dlaczego nie? Przecież modlitwa szczerze zmówiona w domu, lesie czy metrze ma większą moc niż odklepana w kościele.
To doświadczenie długo we mnie pracowało. Mógłbym je skrajnie różnie ocenić. Na przykład jako dowód oderwania od życia indyjskiej duchowości, która sprowadza się do pewnych odrealnionych formułek. Tutaj wznoszą pieśń do Boga, a drogę sobie torują kuksańcami, zamiast wsiadać z namaste i kontaktem z Bogiem w oczach drugiej osoby bądź w „uduchowiony” sposób innych puszczać przodem. Albo inaczej, wręcz przeciwnie, mógłbym ugiąć się pod urokiem tego obrazu, jak silna jest tu duchowość, że nawet w zatłoczonym metrze, w godzinach szczytu, w totalnym ścisku i harmidrze grają i sławią chwałę Pana, jednocześnie dzieląc się prasadem z bliźnimi. A ja nie przywiązuję się ani do tej, ani do tamtej perspektywy. Duchowość ani się nie zdegenerowała, ani nie jest zniewalająco silna. Po prostu duchowość sobie jest i zwykły świat też sobie jest, a ich skrzyżowanie wymyka się umysłowi, jego ocenom, kategoryzacjom, nie mieści się w żadnej mentalnej szufladeczce. I dlatego tak bardzo kocham Indie.

 

Koncepcja książki
„Z tego przewodnika pewnie nie dowiesz się, gdzie wypijesz najlepsze mango lassi w Kerali, gdzie najtaniej przenocujesz w Bombaju, a gdzie najlepiej zaimprezujesz na Goa. Nie będzie w niej polityki i wszelkich informacji o Indiach, które możesz łatwo sprawdzić na Wikipedii. Nie będzie w niej silenia się na obiektywizm, które jest zmorą większości reporterów. Ale też nie będzie typowo blogerskiego przesadnego zwierzania się i zachwycania się każdą formą egzotyki. Forma, która wypracowałem jest pomiędzy reportażem a dziennikiem podróży. Wędrując ze mną poznasz różne miejsca w Indiach od Rishikeshu na północy po Kanyakumari na południu i od Bombaju po Kalkutę i Andamany. Zahaczymy też o niejeden aśram. Wędrujemy po swojemu, bo inaczej nie chcę i pewnie też nie umiem.
Ale geografia i przemieszczanie się jest dla mnie tylko pretekstem by pokazać coś więcej. Jest to bowiem też książka o mnie w Indiach i Indiach we mnie. Chcę Wam oprócz samych Indii powiedzieć skąd w ogóle temat Indii i szerzej Wschodu wziął się w moim życiu. Wiele z tych tekstów pisałem na gorąco bywając w okresie polskiej zimy w Indiach w latach 2013-2017. Później uporządkowując te teksty pod kątem książki zdałem sobie sprawę, jakby różni ludzie w jednej formie Piotra Bielskiego wybierali się do Indii”.

 

Nasza strona korzysta z plików cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.