Odeszła Maria Idziak

W lipcu skończyła ledwie 62 lata. Powtarzając za Wisławą Szymborską: …tego się nie robi rodzinie, przyjaciołom, wielbicielom talentu. A jednak… Maria Idziak odeszła od nas 8 listopada 2015 r. Z chorobą walczyła długo i bardzo, bardzo dzielnie. Nie robiła tajemnicy, że dopadł ją paskudny nowotwór, ale też nie skarżyła się, nie użalała nad sobą. Na początku rozmowy rzeczowo informowała, jaki jest aktualnie jej stan, jak się czuje, a potem przechodziła do spraw bieżących. Interesowała się, czy w KTSK wszystko w porządku, jak idą przygotowania do Festiwalu „Integracja Ty i Ja”, co słychać u znajomych.

Bo Maria to był wulkan energii, pozytywnych emocji i kopalnia pomysłów z każdej dziedziny i na każdą okoliczność. Polonistka po UAM w Poznaniu, prawdziwe swoje powołanie odkryła w malarstwie, a zdolności plastyczne odziedziczyła po babci. Uwielbiała plenery malarskie i była ich niezrównaną organizatorką. Potrafiła zgromadzić wielkie grono stałych plenerowiczów, którzy na spotkania w Luboradzy, w Połczynie czy na „Hawajach” koło Złotowa przyjeżdżali z całej Polski i z zagranicy.

Razem z mężem Wacławem rozpropagowali w Polsce ideę wiosek tematycznych i świetnie zorganizowali wiele z nich. Trzeba było do tego olbrzymiej wyobraźni i pomysłowości i Maria je miała.

Na koszalińskim Rokosowie stworzyła w domu swoim i Wacka miejsce, w którym przyjaciele i znajomi spotykali się w ogrodzie, może nie do końca wypieszczonym i zadbanym, ale oryginalnym i niepowtarzalnym, jak jego właściciele. W domu Idziaków zawsze ktoś był, bo Maria miała wyjątkowy dar zjednywania sobie ludzi i przyciągania ich do siebie.

Uwielbiała być w towarzystwie. Miała mnóstwo znajomych, ale kochała też tworzyć, będąc sam na sam ze swoimi pomysłami. Interesowała się kinem, teatrem, literaturą, ale też lubiła pitrasić, szczególnie potrawy z tzw. „zdrowej kuchni”. Lubiła podróże, ale ostatnio szczególnie pokochała maleńką Lanckoronę. Tam widziała swoją przystań na późniejsze lata, bo przecież to tak niedaleko Krakowa, w którym mieszka syn Piotr z synową Dagmarą i małą Anastazją.

Pozostały nam Jej obrazy, zdjęcia, a w uszach jej śmiech, bo uśmiechała się i śmiała niemal bez przerwy. Nawet w trudnych chwilach choroby. Odeszła też uśmiechnięta, choćby w duchu, bo przecież do końca była otoczona ludźmi, których kochała i którzy Ją kochali.

                                                                                                                                                   Anna Rawska

Nasza strona korzysta z plików cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.